Najpiękniejsza chwila w życiu

Zero woltażu, w każdym kącie cisza,

Odwzorowano w tym chyba jakąś książkę,

Z tych takich, które czytasz,

A twoja dusza płacze z tęsknoty.


W pełnej sali, balowej bez balu,

Wśród fantomów, wśród ludzi potencjalnych,

Wśród tłumów, które spędzały tam chwile.

Rozsiadłem się przy jednym stole,

Samotny, sam całkowicie,

W otulającej mnie matni,

Wśród wichur zewnętrznych.

Spokój.


Ten spokój i cisza.


Wtedy dotknęłaś klawiszy.

Dotknęłaś klawiszy.


Spękanej mej duszy odłamki,

Suchoty mego serca chrupnięcia,

Mokradeł w mych oczach wilgotnych,

Ten uszu dostatek odmienił,

Odmienił mi sposób wydechu,

Odmienił mi pogląd na wszystko.


W otchłani tej ciszy,

W dostatku tych dotknięć,

W ostatniej tam nucie zagranej,

I w duszy mej światło wezbrało.


Ty dałaś mi poranków radości,

Dałaś mi wszechmocy smak gładki,

Miłości mi dałaś strunami,

Dotknięciem swoim klawiszy,

Muśnięciem tam palca obuszkiem.


W tej sali balowej bez balu,

Chwil pięknych nie można policzyć,

Tej jednej jednak w mej duszy,

W tej ciemnej spokojnej ciszy,

W tej sali balowej,

Co wlała mi się do serca.


Ty dałaś mi ochotę na życie,

Dałaś mi znów to pragnienie,

I głód mi dałaś od nowa,

Dałaś mi każde to tchnienie.


Nie odebrałaś mi nic szczególnego,

Oprócz wszystkiego, co czarne i zimne.

Oprócz wszystkiego co złe i nie moje.

I wciąż nie wiem dlaczego,

Dałaś mi aż tak wiele?