mutata in memoria mea

dotknij koniuszkiem palców tych drewnianych,
tych plastikowych i metalowych rękojeści,
popatrz na mnie,
zobacz, który lepiej pasuje by to zrobić,

to boli tam w środku,
jak ta skręcona kostka,
jak te wyrwane torebki stawowe,

kocham cię,

to boli jak szalony wicher,
w brzuchu, kujący w głowie,
kołyszący myślami,

tak na prawdę,

to boli jak odgryźć sobie część ciała,
jak ściekająca krew,
bez żadnej ulgi.

weź go, przytrzymaj w dłoni,
ułóż go w rękach,
podejdź do mnie,
dotknij zimnym ostrzem mojego brzucha,
wbij je mocno,
wbij tak delikatnie,
lecz by przebić,

i pociągnij aż do siebie,
tak żeby rozpruć.

rozpruć.

wypruj mi pluszową watę,
żwir i te cholernie nudne
przereklamowane płatki róż,
wypruj mi to wszystko
te liście uschnięte, te kamienie,
wsadź tam dłoń i wybierz stamtąd,
bursztyny, patyki, kapsle po piwie,
wyciągnij i wyrzuć w piach.

nie chcę znieczulenia,
nie chcę nie pamiętać,

a potem zaszyj mnie,
słuchając moich cichych westchnień,
mojego cierpienia w ciszy,
moich dowcipów maskujących ten cały ból,
żartów tak nie śmiesznych i żałosnych.

zaszyj mnie powoli,
delikatnie, wbijaj mi igłę w skórę,
przeciągaj nic i patrz na moją spoconą twarz,
czuj zapach strachu jaki w sobie noszę.

zrób to już teraz,
zamień mnie w niepamięć,
zamień to czym jestem w proch starty,
chcę umrzeć by pójść po ciebie,

by w końcu nauczyć się raczkować,
by stanąć kiedyś na nogi,
by odebrać ci ten nóż,
wziąć twoją brudną dłoń,
pocałować,

żeby ci wyszeptać,
nie tak jak zawsze,
tym razem inaczej.
prawdziwymi słowami, dotykając płatków twoich uszu,
żeby ci te dwa słowa powiedzieć tak żebyś w końcu uwierzyła,
nie tak jak wierzysz teraz,
zupełnie nie tak.

tak żebyś zrozumiała,
bo dalej nie wszystko rozumiesz.

więc zaczynaj.