Droga

Czysty dźwięk tłumu spowijał mu twarz,
Gdy zapatrzony w szyby lokalu myślał:
"Proszę, chciałeś, więc masz...
Sto, dwieście, tysiąc, cholerne trzysta!

A dziś... Ta samotność, co zabija powoli,
Wokoło tłum, a Ja nawet nie chcę mówić!"
Wstał z hukiem wulkanów, czując że boli!
Wstał, by w końcu przestać się trudzić!

Szef, co go znają tu wszyscy,
Szef co duszę sprzedał diabłu,
Szef lokali tych mglistych,
Szef, co duchy samotności go zjadły.

I wyszedł, drzwiami prosto, w miasto,
W pole, w świat, w drogę, w słońce,
Odwiedził Boga, w końcu życia zjadł ciasto!
Wiedząc, że droga ta już nie ma końca,

I gdy zamykał oczy już po raz ostatni,
Po przeszło dziesięciu latach w trasie,
Z chorego bogactwa wyszedł chorej matni!
By zacząć żyć, choć na chwile bracie!

Szef, co go znali tu wszyscy,
Szef co duszę odebrał diabłu,
Szef król poranków tych mglistych,
Co ciasto życia zjadł do okruchów ostatnich.