Akt

w powietrzu dziś unosi się gorąco,
duszność bywa taka nieznośna,
że bierzesz oddechy krtanią płonącą,
i boisz się być dziś taka... bezbożna,
odłóż więc proszę te miny cichutkie,
spójż na mnie jak na synonim radości,
daj dotknąć twych pleców, są milutkie,
ciesz się całą tą chwilą w jej złożoności,
z moim dotykiem mitem - przykazania,
dotknij więc warg swoich tak drżących,
gdy będę zbyt blisko, ukarz wachania,
wiedz, że ja dziś, jestem również chcący,
odepnij troszkę, tak bym nie widział,
a jednak dostrzegł bo przecież to jasne,
daj moim oczom, ten właśnie przydział,
daj im torszkę nim prąd nam zgaśnie,
bo gaśnie nagle - przecież to przypadek,
ale świeca paląca się chwilą tak cieszy,
dotykaj się mocno, jak nigdy żaden,
i pokarz mi jak wziąć mam ciebie do kleszczy,
uznaj akt, za akt artyzmu, 
i ukarz mi skrawek tej sztuki,
oddaj się tym swoim schizmom,
są jak dwie różne całkiem nauki,
pokarz tak tyle, by jazz był sobą,
a dymność tych ujęć niezapamiętanych,
przepadnie wraz ze wschodzącą dobą,
bo dziś ja kartka a ty atrament,
zaś chwila jest wierszem przednim,
dotknąc daj się wzrokiem w tym akcie,
jestem ja widzem najbardziej wybrednym,
artyzmu szukam w każdym tu fakcie,
daj mi jedwabistość twojego ciała,
a ja będę ci widownią odpowiednią i mądrą,
nie potrzebna tu jest dziś amora strzała,
nie odkrywaj... otul się kołdrą,
nie chcę dziś ciebie w pełnej krasie,
chcę by świeca oświetlała tylko cząstki,
niech ten moment zatrzyma się w czasie,
na fotografi w którą nie śmiem wątpić.